Powrót Encyklopedia Wielkopolan „Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest i nie ...”

Kacper Poliwczak

ur. 17 grudnia 1993
zm. 02 stycznia 2013
Zespół Szkół - Szkoła Podstawowa i Gimnazjum w Lasocicach

Zdjęć: 7

Pochodzenie

Kacper Maciej Poliwczak urodził się 17 grudnia 1993 roku w Lesznie. Pochodził z Lasocic i tam mieszkał przy ulicy Kościelnej 4. W 2009 roku ukończył gimnazjum w Lasocicach (Zespół Szkół w Lasocicach), a następnie 10 czerwca 2011 roku Zasadniczą Szkołę Zawodową nr 4 w Zespole Szkół Ochrony Środowiska na kierunku sprzedawca (ZSOŚ).

Kacper był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. Czworo z nich opuściło już dom rodzinny, więc z jego rodzicami mieszka tylko siostra Kacpra z rodziną.

Zmarł 2 stycznia 2013 roku. Jego pseudonimy to: Dzióbek, Poli, Ślimak.

Dzieciństwo

Kacper bardzo chętnie bawił się z rówieśnikami przed swoim domem. Koledzy lubili go odwiedzać i całe podwórko wypełniało się dziećmi. Był chłopcem miłym, wesołym, koleżeńskim, unikajacym wszelkich konfliktów, lubianym przez kolegów i koleżanki. Chętnie opiekował się zwierzętami. Już jako dziecko uwielbiał budować kościoły i krzyże z klocków LEGO. Sprawiało mu to wielką przyjemność podobnie jak udział we mszy świętej.

Edukacja (lub „młodość”)

Kacper lubił chodzić do szkoły. Zawsze starał się odrabiać zadania domowe. Bardzo lubił wykonywać prace plastyczne i techniczne, które były ciekawe, kolorowe i estetyczne. Wygrywał też konkursy plastyczne, w których otrzymywał dyplomy i wyróżnienia. Był wspaniałym przyjacielem i obserwatorem przyrody, bardzo lubił zwierzęta. Znał piosenki, ładnie tańczył, był sprawny fizycznie. Potrafił współpracować z kolegami i pomagał w różnych sytuacjach. Nigdy jego mama nie słyszała złego słowa od nauczycieli na temat Kacpra. W 2009 roku ukończył gimnazjum w Lasocicach. Chodził do tej szkoły 9 lat, od I klasy Szkoły Podstawowej. Dnia 10 czerwca 2011 roku ukończył Zasadniczą Szkołę Zawodową nr 4 w Zespole Szkół Ochrony Środowiska na kierunku sprzedawca. Praktyki odbywał w sklepie u pana Bednarczyka. Kacper wykształcił się w fachu handlowca. No, prawie wykształcił, bo do zaliczenia pozostała mu część praktyczna egzaminu potwierdzającego kwalifikacje zawodowe. Z teoretyczną jej częścią poradził sobie w 98%. Wierzył, że wyzdrowieje i poprawi część praktyczną egzaminu uzyskując certyfikat. Początkowo myślał o zawodzie cukiernika, gdyż bardzo lubił pomagać mamie w wypiekach domowych, ale ostatecznie zdecydował się na sprzedawcę. Kacper dysponował takimi cechami jak spokój, opanowanie, potrafił wszystko rzeczowo wytłumaczyć, a to przecież u handlowca jest bardzo pożądane.

Bardzo lubił łowić ryby i to niezłe sztuki. To było jego hobby. Miał kartę rybacką i jeździł z tatą nad jezioro. Były takie dni, że przywoził bardzo dużo cennych dla niego rybek. Jeździł też sam swoim skuterem, szykował potrzebne akcesoria do wędkowania i za każdym razem czekał z niecierpliwością na rozpoczęcie sezonu wędkarskiego.

Etapy działalności

Jego etapy działalności można podzielić na trzy okresy: 1) kiedy był ministrantem, 2)lektorem w kościele parafialnym w Lasocicach (Parafia w Lasocicach) i prezesem w Dekanacie Poznańskim oraz 3) kiedy zachorował i rozpoczął pisanie bloga.

Etap pierwszy

Kacper Poliwczak po komunii jako mały chłopczyk został ministrantem. Kościół był jego drugim domem. Lubił służyć przy ołtarzu i czynnie brać udział w różnych uroczystościach. Wakacje zawsze z Panem Bogiem, czyli wyjazdy na ministranckie rekolekcje do Zaborówca, czy Sierakowa. Przepowiadano mu, że na pewno zostanie księdzem. Służba liturgiczna to było to, czego szukał, w czym czuł się dobrze. Kacper służący do mszy, Wycieczka ministrantów do Lichenia , maj 2010

Etap drugi

Kacper zawsze dążył do czegoś więcej, chciał się angażować, być bliżej Boga. Zrobił kurs lektorski i bez problemu zdał egzamin. Został lektorem w kościele w Lasocicach i prezesem Służby Liturgicznej Dekanatu Święciechowskiego. Do jego zadań należało reprezentowanie dekanatu święciechowskiego podczas zebrań prezesów poszczególnych dekanatów w diecezji. W piękny listopadowy dzień odbyła się jego uroczysta promocja lektorska w katedrze poznańskiej. Było to bardzo ważne dla Kacpra i jego rodziny wydarzenie. Odtąd służył do mszy w białej albie. Funkcję lektora pełnił 6 lat. Ministrantem był oczywiście dłużej. Zasiadał również przez pewien czas w zarządzie OSP Lasocice. W albie czuł się jak ryba w wodzie. Stale to powtarzał, że jest w niej szczęśliwy. Dlatego został pochowany w albie. Jego pasją było przesiadywanie przed komputerem, słuchanie pieśni kościelnych, często maryjnych i ćwiczenie śpiewu oraz czytania mszalnego. Lubił organizować różne uroczystości w kościele. Najważniejsze było dla niego Święto Wielkanocne i Boże Ciało. Dużą przyjemność sprawiła mu ciocia Bernadeta, która przywiozła mu piękny różaniec i wodę święconą z Lourdes. W tym okresie swej działalności wprowadził duże zmiany w życiu kościoła parafialnego w Lasocicach. Przy boku księdza Andrzeja Szulca wprowadził funkcję lektora podczas mszy, czytanie i śpiewanie psalmów przez ministrantów. Prowadził Różę Dzieci. Przekazywał ministrantom ogromną wiedzę. Zapoczątkował trasę drogi krzyżowej, nie tylko wokół kościoła, ale aż do figury świętego Jana Chrzciciela. Jego ministranckim marzeniem było zorganizowanie pielgrzymki ministrantów z dekanatu do Górki Duchownej. Chodził tam na pielgrzymkę rok w rok. Bardzo pragnął pójść pieszo do Częstochowy. Jego marzeniem było zrobienie stacji krzyżowych wokół kościoła w Lasocicach, jak również odbycie kursu na szafarza, ale to marzenie już się nie spełniło.

Etap trzeci – walka z chorobą i prowadzenie bloga.

Dnia 21 marca 2011 roku, w pierwszy dzień wiosny, Kacper trafił do szpitala. Zaczęło się od strasznych bólów zębów i uszu. Od laryngologa do stomatologa, aż trafił do szpitala. Z Leszna przewieziono Kacpra do Poznania i tam został na wiele dni. Leżał przez Święta Wielkanocne, co dla niego było koszmarem. Nawet w cierpieniu myślał tylko o tym, że nie ma go w kościele. Począwszy od Wielkiego Czwartku, Piątku i Soboty powinien uczestniczyć w kościele we mszy, adoracjach i czuwaniu przy grobie, a on był w szpitalu. Buntował się, że to niesprawiedliwe, przeżywał to strasznie. Po świętach jego mama zgłosiła silny kaszel u Kacpra. Wykonano różne badania, 3 operacje i wtedy wykryto tę straszną chorobę: ziarniniakowatość Wegenera. Dla rodziny Kacpra to był wyrok. Dlaczego ich dziecko? To, które kocha Boga i Kościół. On był wyjątkowy. Inni chłopcy biegali za piłką na boisku, a on do kościoła. Nieraz Kacpra mama myślała, że syn za dużo czasu spędza w kościele. Pani doktor powiedziała, że będą walczyć z tą chorobą, a Kacper nie powinien przez 2 lata przebywać w dużych skupiskach ludzi. Oznaczało to przerwę w nauce. Jego rodzice nie dopuszczali myśli, że Kacper może umrzeć. Jego mama zaparła się i obiecała, że pokonają chorobę. Kacper szybko wyszukał informacje o chorobie na stronach internetowych. Zaczął pojmować to wszystko. Lekarze stwierdzili, że jest bardzo dojrzały i ma dużą wiedzę na temat swojej choroby. Znał wszystkie informacje o niej na pamięć, podobnie jak leki, które brał. A było ich sporo, około 30 dziennie. Miał to wszystko w jednym palcu. Reakcja ludzi na chorobę Kacpra była różna, raczej współczucie, choć tego nie lubił. Wolał, aby go traktowano normalnie jak zdrowego. Jego mama była nadopiekuńcza. Nie wszyscy koledzy pamiętali o nim w chorobie, niektórzy zapomnieli. Kacper udzielał się na facebooku, gdzie miał wiele kontaktów. Zaczął tam pisać bloga, w którym dzielił się swoimi uczuciami i zwątpieniami. Dawało mu to siły do wali z chorobą. Blog Kacpra. Wielomiesięczna kuracja dawała się we znaki. Przede wszystkim była bardzo kosztowna. Wielu ludzi stanęło na wysokości zadania służąc pomocą. Organizowane były zbiórki, festyny i różnego rodzaju imprezy, do akcji włączały się różne szkoły i organizacje, a także zwykli ludzie. Wiele gazet pisało o chorobie Kacpra. Los nie oszczędza Poliwczaków, Kacper nie musi umrzeć, Poznaj historię Kacpra, Kacper płaci za leki i szpital, Koncert dla Kacpra, Koncert dla Kacpra, Dla Kacpra, Zagrali dla Kacpra, Gramy dla Kacpra, Dla Kacpra, Zbiórki dla Kacpra. Ukazało się jeszcze wiele innych artykułów.

Podczas imprezy organizowanej przez Zespół Szkół w Lasocicach odczytany został list Kacpra, opisujący jego tamtejszą sytuację.

List Kacpra: Lasocice, 29.03.2012 r.

„Na początku marca ubiegłego roku zaczęły boleć mnie zęby. Trudno było zlokalizować dokładnie, który to ząb bolał, bo promieniowało na całą szczękę, aż pewnego dnia zauważyłem, że na podniebieniu pojawiła się jakaś kulka, coś podobnego do guza. U dentysty okazało się, że pojawiła się w tym miejscu ropa i w pobliżu tego guzka zaczęliśmy leczyć kanałowo zęba. Jednak ból nadal pozostawał – miałem otwartych 5 zębów – w tym zdrowych, a ból wciąż pozostawał. Nastały też bóle głowy i kolejne nieprzespane z tego powodu noce, aż znów zauważyłem niepokojącą rzecz – w prawej przegrodzie nosa pojawił się guz, jakby podobny do polipa. Z samego rana (to był poniedziałek 21 marca) pojechaliśmy do poradni laryngologicznej, skąd pani doktor, która mnie przyjęła skierowała prosto do leszczyńskiego szpitala. Diagnoza, jaką mi postawili to ostre zapalenie zatok. Po nieudanych próbach odetkania nosa, przewieziono mnie karetką do Poznania na oddział otolaryngologii, gdzie tego samego dnia, tj. 24 marca 2011 roku zostałem poddany operacji zatok. Po 9 dniach pobytu zostałem wypisany do domu. W tym czasie, kiedy byłem w domu mój stan początkowo był w miarę dobry, jednak pogorszył mi się słuch, zacząłem puchnąć tak, że źle widziałem na oko, wyglądałem jak chińczyk z podbitym okiem. Dnia 13 kwietnia obudziłem się na oddziale pooperacyjnym w Poznaniu (Szpital Kliniczny ul. Przybyszewskiego 49), gdzie rano zostałem poddany kolejnej operacji z rozpoznaniem zapalenia zatok z zapaleniem gruczołu łzowego. W miedzyczasie bóle zębów się utrzymywały. Potem dostałem ostrego zapalenia płuc z krwiopluciem. Na tym oddziale przeleżałem 14 dni. Mocno gorączkowałem. Do tego doszło powiększenie węzłów chłonnych i bóle uszu. Święta Wielkanocne spędzone były w szpitalu, lekarze sami nie wiedzieli co mi dolega, wizyty rożnych specjalistów były męczące, co doprowadzało mnie do głębszego załamania psychicznego. Jednak Opatrzność Boża nie pozostawiła mnie samego, aż w końcu jeden z lekarzy zasugerował chorobę – ziarniniakowatość Wegenera. Badania zrobione w tym kierunku potwierdziły się i włączono wtedy sterydoterapię i przenieśli mnie na normalny oddział laryngologii. Potem zostałem przekazany na oddział pulmonologii (Poznań, ul. Szamarzewskiego 84). Tam dostałem pierwszą chemię, zrobiono kilka potrzebnych badań w tym bronchofiberoskopię, która potwierdziła pojawienie się choroby i wypuszczono mnie do domu. Przeleżałem wtedy 32 dni w szpitalu. Wyszedłem dokładnie 13 maja – w rocznice zamachu na papieża Jana Pawła II na placu św. Piotra. Jakiś to był dla mnie znak „z góry”, że czemuś ta choroba ma służyć i tak jest do tej pory. Potem były kolejne wizyty w szpitalu na przyjęcie chemii. Na przełomie czerwca i lipca pojawiły się u mnie silne bóle głowy, wręcz nie do zniesienia. Lekarze znów byli bezradni. 2 razy miałem robione miejscowe zastrzyki w głowę (3 wstrzyknięcia – 2 w przód i 1 w tył głowy), które nie przyniosły oczekiwanego efektu. Same wbicie igły w głowę były okropne, a wstrzykniecie leku jeszcze gorsze. Dlatego zdecydowano się założyć mi „motylka” na klatce piersiowej – podobnego do wenflonu, przez który podawano mi co 4 godziny morfinę. W jakiś sposób zaczęło to pomagać, że po 2-3 miesiącach zastąpiono mi go plastrami przeciwbólowymi (Durogesic 75ug/h), z których lek wchłania się co godzinę w skórę. Wystarczy teraz, że zmienia się go co 3 dni i nie dokucza mi tak bardzo ból. Nie będę opisywał kolejnych miesięcy tak dokładnie, bo jest tego jeszcze sporo. W międzyczasie przebywałem w szpitalu w Lesznie, potem znowu w Poznaniu itd. W listopadzie, po podaniu kolejnej chemii, przewieziono mnie zgodnie z zaleceniami lekarzy na oddział reumatologii (ul. 28 czerwca). Tam przy przyjęciu, kiedy miałem mierzony wzrost i wagę zauważyłem, że jestem niższy o ponad 2 cm. W międzyczasie miałem silne bóle kręgosłupa, trudno było mi się poruszać. Kiedy przebywałem w domu miałem 2 ciężkie i przykre wypadki – zdarzyło się, że „strzeliło” coś w plecach, że nie mogłem się wyprostować, tak że z bólu leżałem na podłodze i przy pomocy bliskich z rodziny miałem problem ze wstaniem z miejsca, leżenie na płasko w łóżku sprawiało niesamowity ból. Kiedy już byłem na tym oddziale, opowiedziałem o tych wypadkach i kiedy lekarz dostał z pulmonologii zdjęcia RTG klatki piersiowej płuc, zauważył, że są zapadnięte płytki między kręgami i dlatego jestem niższy. Jest to skutek brania dużej dawki sterydów, które osłabiają kości, stają się kruche i nie trudno o różne podobne złamania. Postawiono mi kolejną diagnozę – osteoporoza ze złamaniem patologicznym Th9 i Th11. Tam też zmniejszono mi liczbę branych leków z 27 tabletek dziennie, włączono mi zatem kilka nowych, ponieważ doszły kolejne choroby, pociągnięte za tą pierwszą m.in. podejrzeniem zespołu preekscytacji i z ziarniniakowatością Wegenera. A są to ponadto: jatrogenny zespół Cushinga, hipercholesterolemia, nieprawidłowa glikemia na czczo, stan przednadciśnieniowy, otyłość i wspomniana już wcześniej osteoporoza. Od czasu brania sterydów przytyłem ponad 30 kg, jeśli wliczając do tego, że na początku choroby schudłem to przytyłem łącznie blisko 40 kg! Efektem tego są liczne rozstępy na skórze brzucha, nóg i wielu innych miejscach na ciele. Wiele razy jeszcze leżałem w szpitalu z powodu „złapania infekcji”, gdzie musiałem brać antybiotyki. Wypuszczono mnie do domu dzień przed 18 urodzinami mimo, że stan nie był zadowalający, ale lekarze nie chcieli robić mi przykrości, bo w domu było wszystko gotowe, najbliższa rodzina zaproszona. Od początku tego nowego roku przyjąłem już 4 kolejne dawki chemii, a także miałem wykonaną bronchofiberoskopię. Dotychczas otrzymałem 11 pulsów Endoxanu (ostatni 23.03.2012), łączna dawka cyklofosfamidu: 12336mg. 18 kwietnia tego roku dostałem pierwszą dawkę rituximabu – preparatu MabThera i kolejne co tydzień. Łącznie 4 dawki. Za każdą musiałem zapłacić ok. 7500 zł, co daje ok. 30 000 zł. Pieniądze były uzbierane z koncertów charytatywnych, zbiorek makulatury i nakrętek, a także od różnych darczyńców – firm, osób prywatnych, szkół itd. Dzięki temu mogłem opłacić pierwszy cykl podawania leku. Efekty dobrego leczenia wiążą się z jego kontynuacją co 2 tygodnie jedna dawka – koszt miesięczny ok. 15 tysięcy zł. Na te niestety brakuje już pieniędzy. Nie wiadomo przez jaki czas będę potrzebował tej chemii. Choroba jest niewyleczalna, ale te leczenie może zatrzymać rozwój choroby. Daje szanse na życie i normalne funkcjonowanie, które w dużej mierze jest i tak już ograniczone. Po przyjętej chemii czuję się lepiej i powoli jestem w stanie więcej się poruszać, spędzać aktywniej czas. Każdy taki dobry dzień jest okazją do tego, bo bywają też te gorsze dni i jest wtedy naprawdę ciężko.”

W październiku 2012 roku Kacprowi Poliwczakowi udało się wyjechać do Częstochowy na Jasną Górę. Wprawdzie marzył o pielgrzymce pieszej, ale i tak był zadowolony, że jego stan zdrowia pozwolił mu na tę podróż. Nagrał z niej film ukazujący zasłonięcie obrazu Matki Boskiej. Zasłonięcie obrazu. Nie wiedział wtedy, że był to ostatni jego wyjazd, ostatnia kupiona pamiątka. Obraz Matki Boskiej wisi dzisiaj w jego pokoju, na wprost jego nagrobka.

W środę 02.01.2013 roku, po dwudziestu dwóch miesiącach walki z ciężką chorobą Kacper zmarł w szpitalu w Lesznie. Miał 19 lat. W Uroczystość Objawienia Pańskiego (dzień imienin Kacpra – 6 stycznia) odbył się pogrzeb. Najpierw o godz. 13:00 w kościele parafialnym msza św. w intencji Kacpra, której przewodniczył ks. proboszcz Józef Wilk, w koncelebrze z ks. Andrzejem Szulcem i ks. Ireneuszem Rachwalskim (katecheta Kacpra, który wygłosił kazanie). Po zakończonej Eucharystii, procesją przeszliśmy na cmentarz, gdzie odbyła się ceremonia pogrzebu. Zostało tutaj również wygłoszone słowo pożegnania kolegi Mikołaja.

Słowa pożegnalne Mikołaja Kostaniaka

O tej smutnej wiadomości i przegranej walce z chorobą wiele osób dowiedziało się z gazet i ze stron internetowych: Archidiecezja Poznańska, Kacper odszedł, Śmierć Kacpra, Zmarł Kacper Poliwczak, Tak wiele było przed nim.

W jednym z ostatnich wpisów na swoim blogu Kacper umieścił swoją ostatnią wolę: „Jeśli umrę, to nie zaśmiecajcie mi profilu jakimiś świeczkami itd. – Zbierzcie wiarę z fejsa i kogo jeszcze tam uważacie, zróbcie imprezę. Ma być wesoło”. Ma być wesoło.

Znaczenie postaci

Kacper Poliwczak choć był osobą bardzo młodą, to znacznie wpłynął na życie kościelne lasocickiej parafii. Pokazał młodym ludziom, że nie należy się wstydzić swojej wiary, lecz robić wszystko, aby być dobrym chrześcijaninem. Dbał o to, żeby ludzie w kościele czuli się jak we własnym domu. To z tego powodu dopracowywał szczegół każdej mszy świętej. Chętnie organizował spotkania z ministrantami, ucząc ich jak służyć przy ołtarzu i pomagać przy organizacji świąt kościelnych. Nie możemy zapominać też o tym, że oprócz tego, iż był lektorem, był dobrym człowiekiem. Pokazał, że cierpienie jednoczy ludzi, a aniołem może być każdy z nas.

Kalendarium:

  • 1993 ― Narodziny bohatera
  • 2013 ― Śmierć bohatera

Cytaty:

  • „Cierpienie jest drabin...”
  • „Ja już nie pytam dlacz...”
  • „Człowiek jest wielki n...”

Zobacz też: